czwartek, 25 kwietnia 2013

2 rozdział

   Obudziłam się z bólem głowy. To wszystko było spowodowane wieczornym płaczem, którego niestety nie mogłam powstrzymać. Czasem nie wiem jak mam radzić sobie z problemami. To wszystko, to całe życie przytłacza mnie wielkim kamieniem do ziemi i nie pozwala swobodnie oddychać. Czasem pragnę wyjść na świeże powietrze i wykrzyczeć "Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie!", ale niestety nie mogę, ponieważ tak nie jest.
   Opuściłam ciepłe, wygodne łóżko. Podeszłam do komody. Wysunęłam szufladę, po czym wyciągnęłam z niej szarą żyletkę. Trzymając ją w ręku zsunęłam się po białej ścianie. Uroniłam kilka łez, których za wszelką cenę nie mogłam powstrzymać. Nie wiem czy było to spowodowane strachem czy brakiem odwagi do chęci istnienia. Ale wiedziałam jedno, że chcę, że muszę to zrobić.
   Nie zastanawiając się dłużej zrobiłam kilka cięć na lewej ręce. Zabolało, ale poczułam lekką ulgę. Przypatrywałam się krwi, która spokojnie się ujawniała, spływając następnie na moje ubrania. Nie żałowałam mojej decyzji, gdyż dała mi ona chwilę ukojenia. Na moment zapomniałam o wszystkim. Nie martwiłam się brakiem przyjaciół czy rodziny. W tym czasie byłam tylko ja i blizny, które pozostaną na zawsze. Będą przypominały mi ten dzień, to one nigdy mnie nie opuszczą, to im właśnie mogę zaufać. Nie tobie, nie jemu lub jej tylko czerwonym blizną po cięciu. Wiem, że nie skłamią i za to je cenie.
   Usłyszałam cichy dźwięk telefonu, dobiegającego z dołu. Zerwałam się szybko z miejsca, po czym pobiegłam po długich schodach do salonu, gdzie znajdował się stacjonarny telefon.
-Halo? - powiedziałam podnosząc słuchawkę i przystawiając ją do ucha.
-Dzień dobry. Czy zastałam pana Adams? - usłyszałam spokojny głos kobiety. Doskonale wiedziałam kim może być ta osoba, czym może się zajmować, ale jednak ciągnęłam dalej tą rozmowę.
-Nie ma go w domu - odpowiedziałam zachrypniętym głosem. Czego ona chciała? Po co wydzwaniała do mojego ojca? Przecież na pewno była zwykłą dziwką.
-Przekaż mu, że za brak mózgu trzeba zapłacić srogą karę.
-Ale o co chodzi? - mimo wstrętu do rodziciela i nieznajomej postaci, znajdującej się w zupełnie innym miejscu niż ja pragnęłam za wszelką cenę dowiedzieć się co mój ojciec nabroił.
-Za dziecko płaci się alimenty. Przekaż mu to, a teraz żegnam - donośny głos kobiety wstrząsnął mną. Nie wiedziałam co robić, jak się zachowywać. Miałam mieć przyrodnie rodzeństwo? Nie! - zaprzeczyłam wszystkiemu co dobierało się do moich myśli.
-Przecież to niemożliwe! - krzyknęłam i nie zważając jakiejkolwiek uwagi na krwawiącą ranę ubrałam zimowe rzeczy, po czym wybiegłam na świeże powietrze.
   Spacerując różnymi ulicami Chicago mijałam przeróżne domy. Większość z nich była bardzo podoba do siebie. Trzy piętra, gdzie na ostatnim znajdowało się poddasze. Różniło ich tylko kolory ścian, wy randy oraz ogrodzenia z furtkami prowadzącymi do środka małego ogródka.
Z jednego ogrodzenia wyłoniła się wysoka postać mężczyzny. Z dala nie widziałam kim on jest, jednak po podejściu bliżej ujrzałam bruneta z mojej klasy. Właśnie wychodził z czarną dużą siatką, co oznaczało, że idzie wyrzucić śmieci. Odwróciłam od niego wzrok, gdyż nie chciałam zostać przez niego wyśmiana. Już i tak mam wystarczająco wiele problemów.
-Cześć Cindi! - napięcie odwróciłam się w jego stronę. Nie sądziłam, że mnie zauważy, nie myślałam, że zwróci na mnie uwagę.
-Cześć Justin - odpowiedziałam mu cichym, zachrypniętym głosem od płaczu.
-Co się stało? - jego ciepły głos powodował iż miałam ochotę się mu wygadać, ale z drugiej strony coś mnie powstrzymywało. Przecież jestem zwyczajną, samotną, zagubioną dziewczyną, a on należy do tych lepszych w mojej klasie, jak również szkole.
-Nie ważne-odpowiedziałam spuszczając wzrok. Czułam jak do mojego umysłu powracają wspomnienia:
"-Ojciec jest taki jaki jest. Żałuję, że go poznałam, jednak jestem mu też za to wdzięczna. Bo gdyby nie on nie miałabym teraz przy sobie tak wspaniałej córeczki. Cindi Adams nigdy nie trać siły w siebie jak również w marzenia. Mnie może kiedyś zabraknąć, ale to nie znaczy, że cię opuszczę. Będę nad tobą czuwała i chcę byś pamiętała, że kocham cię niemiłosiernie mocno. Nigdy przenigdy o tobie nie zapomnę, ale obiecaj, że ty nie zapomnisz o swojej matce.
-O tobie? Nie mogłabym zapomnieć, bo za mocno cię kocham i nie pozwolę ci odejść."
Ten dialog będę pamiętać do końca swoich dni. Moja rodzicielka powiedziała mi to przed swoim wyjazdem, przed wypadkiem, przed śmiercią. Gdy okazało się, że jej z nami już nie ma przypomniałam sobie jej słowa i pamiętam, że wtedy poczułam jakby ona chciała przekazać mi to, że stanie się coś niedobrego. A potem już wszystko się rujnowało. Zmiana szkoły, ojciec codziennie pijany z jakąś kobietą u boku. To wszystko doprowadziło mnie do takiego stanu lecz czy długo tak wytrzymam? Nie sądzę...
-Przecież widzę. Masz łzy w oczach.
-Nie twoja sprawa! - krzyknęłam mu prosto w twarz. -Masz swoich przyjaciół więc proszę zostaw mnie w spokoju - dodałam już spokojniej.
-Gdyby jeszcze to byli prawdziwi znajomi. - brunet wszedł za bramkę, usiadł na jednym z betonowych schodków, po czym prawą ręką poklepał miejsce obok siebie. Nie zastanowiłam się ani chwili tylko od razu zajęłam miejsce obok chłopaka.
-Jak to? - spytałam kiedy spoglądając na przechodzące osoby wycierałam moje po czerwienione powieki.
-Normalnie - w tym momencie oboje spojrzeliśmy na otwierające się, drewniane drzwi. Zza framugi wyszła szczupła, niskiego wzrostu kobieta. Z bladym uśmiechem zwróciła się w naszym kierunku:
-Może herbatki ciepłej chcecie? Tylko wejdźcie do środka - powiedziała, a następnie wróciła tam skąd przyszła.
-Chcesz wejść? - spytał. Na dworze było zimno, a śnieg szalenie sypał, dlatego zgodziłam się na jego propozycję. Nigdy nie spodziewałam się, że Justin się mną zainteresuje, że zamieni ze mną kilka zdań i mnie wysłucha. To było miłe, gdyż poczułam się szczęśliwa.
   Oboje weszliśmy do środka mieszkania. Zdjęliśmy z siebie zimowe ubrania, a następnie udaliśmy się szklanymi, kręconymi schodami na górę, gdzie znajdował się pokój Biebera. Było to średniej wielkości zadbane pomieszczenie. Dominowała w nim biel. Ściany, szafki, biurko i niepościelone łóżko było właśnie w jednolitym odcieniu bieli. Podłoga była drewniana i lśniąca, można byłoby spokojnie się w niej przejrzeć. W jednym rogu stała stara gitara.
-Przepraszam za bałagan. - Justin był lekko speszony. Zaścielił łoże i dopiero wtedy mogłam na nim usiąść.
-Nie wiedziałam, że grasz na gitarze - powiedziałam spokojnie, jednak obawiałam się jego reakcji.
-Od najmłodszych lat - zaśmiał się. -W sumie to jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz - i znowu usłyszałam jego zachrypnięty śmiech.
-Tak, masz rację - skomentowałam.
-A teraz powiedz co się stało, że płakałaś - głos chłopaka powodował u mnie dziwne ciarki, był delikatny i przyjemny. Justin podał mi chusteczkę, dzięki której mogłam wytrzeć swoje czerwone oczy oraz mokre policzki.
-Zaczęło się od telefonu... - zaczęłam mu opowiadać to co dzisiaj miało miejsce. Nawet nie wiem dlaczego tak postąpiłam, chyba potrzebowałam się komuś wygadać, gdyż to na prawdę czasem działa uspokajająco. -A skończyło na tym jak spotkałam ciebie - oczywiście nie powiedziałam o tym, że się pocięłam. Mam bluzkę na długi rękaw i modlę się tylko by tego nie zauważył, w końcu o wszystkim nie musi wiedzieć. Choć teraz trochę żałuję, że mu zaufałam, bo jeśli on to rozgada? To już w ogóle nie będę miała życia w naszej klasie oraz szkole, którą chcę skończyć już jak najszybciej...
-Trudno jest mi cokolwiek powiedzieć na ten temat, jednak skoro mówisz, że cierpisz przez ojca to nie myślałaś nad tym by od niego się wyprowadzić? - brunet próbował spojrzeć mi w oczy, jednak unikałam jego wzroku...nie chciałam tego, gdyż wiedziałam, że wtedy znowu się popłaczę.
-Nie mam gdzie zamieszkać. - nie pewnie się odezwałam.
-Nie masz żadnej rodziny? Dziadków, ciotki, wujka? Nikogo? - pytał z niedowierzaniem.
-Po śmierci mojej rodzicielki tata zaprzestał kontaktować się z dalszą rodziną. Kontakt nam się urwał i do nikogo nie mam numeru.
-Zawsze mogę ci zaproponować zamieszkanie u mnie dopóki nie znalazłabyś czegoś odpowiedniego - zaproponował. Na prawdę nie miałam pojęcia co mu odpowiedzieć. To było słodkie z jego struny, jednak poczułam, że ta propozycja nie należy do odpowiednich.
-Justin to miłe z twojej strony, ale nie mogę się nikomu tak narzucać - na chwilę przestałam mówić by zastanowić się nad dobraniem odpowiednich słów. - To są moje prywatne problemy i muszę sama stawić im czoła - niepewnie się uśmiechnęłam.
-Rozumiem - powiedział. - Jednak jeśli będziesz potrzebowała pomocy możesz zwracać się do mnie, wiesz przecież gdzie mieszkam - dodał, po czym wstał ze swojego miejsca. Uważnie przyglądałam się jego ruchom. Zauważyłam, że wyciągnął zakurzoną gitarę, którą oczywiście przetarł jakąś ścierką, albo jego koszulką znajdującą się na białym fotelu.
-Zdziwiłaś się, że gram na gitarze - powiedział, siadając obok mnie. - Więc mogę ci coś zagrać i zaśpiewać - dodał. Chłopak szczerze się uśmiechnął, pokazując przy tym szereg swoich białych zębów. "Jest piękny" - pomyślałam, gdy po raz kolejny na niego zerknęłam.
Brunet zaczął przygrywać na instrumencie, ujawniając przy tym swój czysty głos. Nie znałam piosenki, którą mi prezentował, jednak to nie w tym rzecz. Pierwszy raz od tak wielu lat poczułam się szczęśliwa. Poczułam, że może ktoś jednak mnie lubi i może mam dla kogo żyć. Tylko nie mogę sobie tego wmawiać, bo co będzie jeśli to wszystko się zrujnuje.
-I jak Ci się podobało? - spytał, kiedy skończył.
-Byłeś niesamowity - powiedziałam, po czym chłopak mnie przytulił i wyszeptał :
-Wszystko się ułoży, mała. - delikatnie się zaczerwieniłam, wdychając zapach jego perfum...




Dobra możecie mnie teraz zabić...Wiem doskonale, że długo nic nie dodawałam, ale musiałam zacząć poprawiać oceny, w końcu nie chcę mieć żadnego zagrożenia. Teraz obiecuję, że w majówkę dodam 3 rozdział. Mam nadzieję, że ktoś to jeszcze czyta, dlatego czekam na wasze szczere opinie 
+Jeśli ktoś chce być informowany proszę o dodanie komentarza w zakładce Informowani